- Zawsze lubiłem małe formy. Teatr jednego aktora robiłem też wtedy, gdy kręciłem dużo filmów - mówi Jerzy Zelniki w rozmawie z Justyną Woś.
- Na przemyskim Zamku Kazimierzowskim wystąpił pan z monodramem według Mickiewicza "Idę z daleka, nie wiem z piekła czyli raju". Jeździ pan teraz po Polsce? - Jeździłem. Spektakl przy gotowałem w 1998 r. z okazji 200-lecia urodzin Mickiewicza. Teraz wznawiam; w przyszłym roku przypada 150. rocznica jego śmierci. - Wydaje się, że to nawet lepiej współbrzmi z tą drugą rocznicą. - Ten spektakl to spowiedź Mickiewicza, który wraca do Polski, by jeszcze raz spojrzeć w oczy rodakom, powiedzieć o tęsknocie do ojczyzny, o miłości, bólu, wyznać grzechy. Pisząc scenariusz, w oparciu o listy i wiersze, zależało mi, żeby były odniesienia do współczesnej rzeczywistości. - Teatr jednego aktora nie jest dla pana czymś "zamiast", prawda? - Zawsze lubiłem małe formy. Teatr jednego aktora robiłem też wtedy, gdy kręciłem dużo filmów. - Czy nie było żal, gdy nie dostał pan roli Petroniusza w filmie "Quo vadis"? - Myślałem,