- Autodestrukcja wydawała mi się sposobem na uniesienie teatru, że tylko płacąc sobą, będę mógł mieć tworzywo i wagę tego, co robię. Ale człowiek się w końcu konfrontuje z ograniczeniami ciała, wieku, doświadczeniami i też refleksją prywatną: czym jest moje życie, czy ten teatr mnie pożarł? - z Krzysztofem Warlikowskim, jednym z najwybitniejszych światowych reżyserów teatralnych, rozmawia Piotr Najsztub.
Czy jest coś nieludzkiego w byciu artystą? Teatr to stawianie sobie najtrudniejszych pytań. Czy od tego stajesz się mniej ludzki? - Myślę, że tak, bo bardzo się babrasz w sprawach trudnych, wewnętrznych człowieka i stajesz się w pewnym sensie, przez to grzebanie, nadczłowiekiem. Myślę też o aktorach, bo razem to robimy, czy oni są mniej odpornymi ludźmi, ludźmi z defektem większym niż ci, którzy potrafią poprawnie żyć w jakichś normalnych życiach? - Kiedyś powiedziałeś, że aktor to ktoś urodzony do nadludzkiego cierpienia... - Mój rodzaj pracy powoduje, że mój teatr bardzo dużo ich kosztuje. W ogóle jestem zdania, że teatr powinien dużo kosztować ich, mnie i wszystkich, którzy go oglądają. Inaczej nie ma to sensu. - Nie chcesz po prostu sprawiać przyjemności? Kiedy mówimy o teatrze, to mówimy o katharsis, o greckich pojęciach. Sprawiać przyjemność? Chyba że katharsis ma tę moc oczyszczającą, która daje przyjemność. Powiem perwe