Co felieton, to mam ochotę pisać entuzjastyczny list do autora. Pamiętam, że tak się czytało w liceum, jeszcze czasem na studiach. Dlaczego wtedy? Bo to był czas, kiedy się czytało pisarzy wielkich - o felietonach "Uwagi osobiste" Sławomira Mrożka pisze Magdalena Miecznicka w Dzienniku.
Ostatnio zaczęłam się o siebie martwić: dlaczego czepiam się wszystkich autorów i nawet nowa powieść Llosy wydaje mi się harlequinem dla intelektualistów? Nie mówiąc już o krajowej produkcji, jak na przykład ostatnie książki Witkowskiego czy Bieńkowskiego, które zdały mi się wtórne, bałaganiarskie i nieciekawe. Czemu każda moja przechadzka po Empiku kończy się atakiem złośliwości? Może zwyczajnie przestałam lubić literaturę? I kiedy tak się nad tym zastanawiałam, dostałam do ręki wydany właśnie tomik Sławomira Mrożka "Uwagi osobiste". Niby nic takiego, po prostu felietony drukowane w "Gazecie Wyborczej" w latach 1997 - 2002, czyli w okresie po powrocie Mrożka do Polski, a przed udarem mózgu, który wyłączył go na pewien czas z pracy pisarskiej. (Mrożek wrócił potem do tej pracy, wydając w 2006 r. "Baltazara. Autobiografię"). Otworzyłam więc Mrożka, zaczęłam czytać. I odetchnęłam z ulgą. A więc to jednak nie ze mną j