"Elektra" w reż. Willy'ego Deckera w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Lech Koziński w Ruchu Muzycznym.
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego na poczesnym miejscu większości zbiorów typu "100 najpiękniejszych mitów greckich" staje historia przeklętego rodu Atrydów. Najpiękniejszych? Nie ma przecież w całej antycznej mitografii wątku, który by równie jak ten przerażał, dławił, odrzucał. Nie ze względu na treść - nowa historia przyzwyczaja do niewyobrażalnego zdawałoby się okrucieństwa, oswaja z nim, pozwala w końcu na łaskawe zobojętnienie. Ościenny dyktator mawiał pół wieku temu: śmierć jednostki to wielka tragedia, ale śmierć milionów, to już tylko statystyka. Groźna opresyjność maksymy frapuje i dzisiaj inscenizatorów, którzy igrają z Ajschylosowym toposem. A nas? Może teraz wracamy do mitu o zagładzie rodu Agamemnona, by oderwać się na moment od rubryk pokratkowanych formularzy? Współodczuwać z cierpieniem jednostki? Nie. Nie ta bajka. Już w ujęciu klasycznym Atrydzi stają kością w gardle, budzą grozę, nie współczucie, fascynuj