Heniu, Krzysiu, Wojtek, Piotruś, Andrzejek. Nazywałem ich sobie wtedy - świerszcze, od tych mitycznych historii o tych postaciach, jak Titonos i Sybilla, które obdarzone nieśmiertelnością, nie otrzymały wiecznej młodości, wyschły i zamieniły się w świerszcze - pisze Artur Pałyga w felietonie dla e-teatru.
Bo, jak świerszcze, powtarzali w kółko te same kawałki. Heniu chwalił Krzysia, Krzysiu Wojtka, Wojtek Piotrusia, Piotruś Andrzejka, a Andrzejek Henia. I opowiadali sobie o wspólnych znajomych, zawsze o tych samych, u których zawsze to samo było słychać, zawsze niedocenieni, choć bez porównania lepsi i bardziej wartościowi od innych. Główną cechą tych wszystkich gorszych innych było, że nie są znajomymi. Kierowali się zasadą, że jeśli kogoś nie znają, to tak jakby nie żył, albo lepiej żeby nie żył. Jak ten facet z "Paragrafu 22", który chodził, szarpał wszystkich za ramię i mówił: "Ja żyję, żyję!", ale nikt mu nie wierzył, bo był uznany za nieżyjącego, więc nikt nie zwracał na niego uwagi i cokolwiek by zrobił, było nieistotne. Jeżeli Krzysiu, Wojtek, Piotruś, Andrzejek czytali na przykład książkę z wierszami kogoś, kogo nie znali, mówili: Heniu potrafiłby napisać pięć takich książek z wierszami jednego dnia. Cała t