Krzysztof Zaleski wprowadził na scenę język widowiska telewizyjnego. Jednak, pomimo gwałtownej ekspresji i gorączkowego montażu obrazów, gdańskich braci Karamazow oddziela od widowni lodowa ściana.
Ponura płaszczyzna z ciemnych desek, ograniczająca przestrzeń od tyłu, swoimi zakrzywieniami wyznacza umownie, z pomocą pojedynczych sprzętów, kilka równoczesnych planów akcji. Realizatorzy przedstawienia zrezygnowali z łatwej rodzajowości, nie uwodzą uwięzioną w stereotypach rosyjską egzotyką. Gdy w pierwszym, cerkiewnym obrazie pojawi się postać w habicie niosąca ikonę, w muzyce Michała Lorenca zamiast prawosławnych chórów słychać dźwięki, które brzmią raczej jak przetworzone flamenco. Gdy w karczmie Dymitr mówi do Gruszeńki, że sprowadził cygańską orkiestrę, by zagłuszyć swój ból i roztopić go w zgiełku świata, scena wcale nie zaludnia się i nie nabiera życia. Teatr telewizyjny Gdańska inscenizacja, zatytułowana skromnie "Kilka zdarzeń z życia braci Karamazow", ma oryginalną konstrukcję. Z ciemności wyłaniają się co rusz jakieś postaci, które zaraz na powrót znikają, zostawiając po sobie jeden gest albo grymas. W którym