- Pokusiłem się na analizę dzisiejszego świata, teatru, który często nie jest już moim teatrem. Zmienia się jego poetyka, estetyka, co jest naturalne - z Jerzym Stuhrem o tym, kiedy kończy się czas pewnych ról, starzeniu się i jubileuszu legendarnego monodramu "Kontrabasista" rozmawia Jolanta Ciosek z Dziennika Polskiego.
Jubileusz trzydziestolecia Pańskiego monodramu "Kontrabasista" trwa już niemal rok... - I wieńczy go najnowsza książka "Ja kontra bas" wydana przez Wydawnictwo Literackie. Z niepokojem wnioskuję z niej, że chce Pan skończyć z "Kontrabasistą". Czy to prawda? - Powoli trzeba kończyć. Zmieniaj ą się czasy. Nie chcę, by mój bohater przestał być wiarygodny. Nawet jeśli jego rozterki są mi nadal bliskie albo z własnych przeżyć, albo z tego, co obserwowałem, siedząc przez tyle lat w garderobie obok kolegów. Nie sądziłem jednak, że będę z tym utworem tyle lat na scenie. Bardzo okazjonalnie, ale będę go dogrywał, tym bardziej że wciąż jest mnóstwo zamówień. Pamięta Pan, jak to się zaczęto? - Doskonale. Nieznana mi wtedy Basia Woźniak, studentka germanistyki, była na prapremierze tego utworu w Norymberdze. Po przedstawieniu podeszła do autora i powiedziała mu, że jest w Polsce aktor, który mógłby to zagrać. Po czym zapytała, czy on by jej