Można by przy okazji tej adaptacji wytoczyć raz jeszcze wszystkie obiekcje, jakie budzi przenoszenie na scenę dziel nie dla sceny pisanych. Z powieści Erskine Caldwella pozostał zaledwie szkielet fabuły, ulotniło się natomiast to wszystko, co autora "Poletka Pana Boga" i "Drogi tytoniowej" stawia w czołówce pisarzy Stanów Zjednoczonych. Adaptacja zawsze gubi takie sprawy jak właściwości języka i toku narracji, odautorską refleksję, komentarz wychodzący poza ramy powieściowej akcji. A przy tym adaptacja "Jenny" zrobiona przez Zofię Jaburkową (według przekładu Krystyny Tarnowskiej) nie jest wcale zła, przeciwnie: ma sporo zalet, pozwala na stworzenie sprawnego spektaklu o zwartej budowie, tyle, że z Caldwella niewiele pozostało. Można by tę pozycję uznać za niepotrzebną, gdyby nie Irena Eichlerówna. Nie widujemy na scenie tej wspaniałej aktorki nazbyt często. A już od bardzo dawna nie widzieliśmy jej w roli współczesnej. Eichlerówn
Źródło:
Materiał nadesłany
Zwierciadło nr 38