W czasie zgłębiania kolejnych jednoaktówek z przerażeniem utwierdzałam się w przekonaniu, że autor cierpi na obsesję śmierci i z premedytacją zaraża nią czytelnika - o "Jednoaktówkach na każdy rodzaj szaleństwa" Jerzego Andrzeja Masłowskiego pisze Mariola Polanowska.
Jeżeli autora trapi na co dzień choćby ułamek lęków, które przypisuje wykreowanym przez siebie bohaterom to szczerze mu współczuję. Albowiem nie chciałabym przeżywać stanów emocjonalnych opisanych na kartach tej książki. Z wielkim zainteresowaniem sięgnęłam po zbiór dramatów Jerzego Andrzeja Masłowskiego "Jednoaktówki na każdy rodzaj szaleństwa", które właśnie pojawiły się na rynku. Tym chętniej wzięłam się za lekturę, że znam dużą część twórczości tego pisarza, cenię go za błyskotliwość i poczucie humoru, przeczuwałam więc, że w obszernym zbiorze znajdę coś, co wyrwie mnie z zimowej apatii. I wyrwało, choć nie tak jak bym się tego spodziewała. Chciałam się pośmiać, rozerwać i odzyskać pogodę ducha, jednak treść pogłębiła subdepresję, jaką zwykle przeżywam o tej porze roku. W czasie zgłębiania kolejnych jednoaktówek z przerażeniem utwierdzałam się w przekonaniu, że autor cierpi na obsesję śmierci i