"Kraksa" w reż. Wojciecha Smarzowskiego" w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Agnieszka Berlińska w Ozonie.
Znani filmowcy w teatrze to transakcja wymienna. Teatr dostaje chwytliwe nazwisko, reżyser - szansę realizacji kolejnego pomysłu. Co z tego mają widzowie? Twardy orzech do zgryzienia. Pokojowy czy sztalugowy - i to malarz, i to malarz. Ale już reżysera filmowego od teatralnego dzieli nie tak wiele. Obaj muszą wywieść widza w pole, by zapomniał, że ma do czynienia z fantazją i iluzją. Tylko że film oglądamy na płaskim ekranie, a przedstawienie w trój wymiarze. I tu jest pies pogrzebany. "Kraksa" według opowiadania Friedricha Durrenmatta wyreżyserowana w Starym Teatrze w Krakowie przez Wojciecha Smarzowskiego zaczyna się jak dobry filmowy thriller. Nocą, gdzieś w Bieszczadach, niejaki Nowak myli drogę, a jego auto grzęźnie w zaspie. Mężczyzna musi przeczekać noc w pensjonacie na odludziu. Właściciele są jacyś dziwni - on nosi za pasem siekierę, ona najchętniej pozbyłaby się przybysza. Trzej inni mieszkańcy pensjonatu proponują zabawę w sąd, w któ