"Merylin Mongoł" w reż. Bogusława Lindy w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Maciej Krawczyk w Bluszczu.
"Merylin Mongoł" w reżyserii Bogusława Lindy, którą obejrzeć można właśnie na deskach warszawskiego Teatru Ateneum, z powodzeniem mogłaby zrobić furorę w Paryżu czy Nowym Jorku. Reżyseria jest dobra, aktorstwo, ze szczególnym wskazaniem Marcina Dorocińskiego, doskonałe, scenografia inteligentna, a okraszająca całość muzyka na żywo dobrze dobrana i świetnie wykonana. Jest tylko jedno ale. W kraju, dla którego Rosja nie jest orientem, tylko sąsiadem, tego typu sceniczne metafory nie mogą być w żaden sposób interesujące. Brutalna i prosta opowieść Nikołaja Kolady o mateczce Rosji przebranej w kostium nie do końca rozgarniętej dziewczyny jest nad Wisłą czytelna do granic trywialności. Nie dziwi i nie szokuje, nie niesie nowych informacji. Rozterki i przemiany bohaterów nie są w stanie zaangażować uwagi widza choćby z tego prostego powodu, że każdy, kto choć trochę liznął rosyjskiej literatury współczesnej, wie, co się za chwilę stanie i