Teatr Współczesny nareszcie przystąpił do natarcia. Sezon pod nową dyrekcją i kierownictwem artystycznym Jana Prochyry zainaugurowało przedstawienie zatytułowane "Jeden chybiony, drugi w serce". Pretensjonalny tytuł nie zapowiadał niczego dobrego i na dodatek kojarzył się raczej z ckliwym romansidłem, a nie z mieszanką sporządzaną z fragmentów dramatów zakopiańskiego demona perwersji.
Wszystko jednak rozpoczęło się, jak przystało na rzetelny spektakl Witkacego, wykładem o Teorii Czystej Formy w teatrze. Wygłosiła go nestorka sceny Jadwiga Hańska, której rękę prawdopodobnie całował Witkacy osobiście. Ale już nie wiadomo dlaczego musiała się ona męczyć w trakcie wyświetlania (świetnej skądinąd, ale przystającej do wykładu jak pięść do nosa) kreskówki zatytułowanej "Solo na ugorze" (!). Film z kolei okradziono z warstwy dźwiękowej. Po seansie rozdane zostały publiczności plastykowe maski. Takie też (pewnie żeby było bardziej metaforycznie) w drugiej części przedstawienia nakładają na twarze aktorzy wcielający się w Witkacowskie potwory. Dręczono monologującego (zresztą bez sensu) głównego bohatera spektaklu - raz odzianego w mundurek z "Pewexu", faz zamotanego w kaftan bezpieczeństwa. Bałandaszek-Walpurg - Leon... czyli alter ego Witkacego "urasta" w przedstawieniu do symbolu współczesnego zdruzgotanego artysty. Ma