- To nie jest wyłącznie opowieść o stanie duchownym, to film o Polsce. O tym, że ten kler jest taki, jak nasze społeczeństwo - Janusz Gajos tłumaczy, czemu zdecydował się wystąpić w filmie Smarzowskiego.
Kiedy na festiwalu w Gdyni pokazywane są "Kler" Wojciecha Smarzowskiego i "Kamerdyner" Filipa Bajona, dwa filmy z Januszem Gajosem w roli głównej, aktor - zamiast udzielać w Polsce wywiadów - spaceruje po Manhattanie. W dzień fotografuje, wieczorami gra "Garderobianego" dla nowojorskiej Polonii. Stara się nie zaglądać do polskiego internetu. - Jak "Kler", bo całości jeszcze nie widziałem? - pyta. Przez telefon czytam mu, co się o nim pisze w Polsce: "Wstydź się panie Gajos!"; "to jest ścierwo nie film"; "Gajos się zeszmacił". - Prawie nikt jeszcze tego filmu nie widział, a wyrok już zapadł. To bardzo symptomatyczne dla Polski - mówi. - Film Smarzowskiego nie jest wyłącznie opowieścią o stanie duchownym, ale w ogóle filmem o Polsce. O tym, że ten kler jest taki, jak nasze społeczeństwo. - Podziwiam go, ma prawie 80 lat, a nadal nie wybiera się na aktorską emeryturę. W takim wieku podjął się jednej ze swoich najtrudniejszych ról - mówi reżyser Jan