- Moje najbardziej dojmujące doznanie z pobytu w Moskwie to jak my - Polacy i Rosjanie - jesteśmy do siebie podobni. Łączy nas niemal wszystko. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale oni dobrze to wiedzą. Traktują nas jak młodszego, trochę opóźnionego brata, który dał się Amerykanom zbisurmanić, ale i tak wróci. Bo nie ma innego wyboru - twierdzi reżyser Jan Klata, który wrócił z Moskwy, gdzie w teatrze MChAT wyreżyserował "Makbeta".
Łukasz Grzesiczak: W jakich okolicznościach dostał pan propozycję reżyserowania "Makbeta" w słynnym moskiewskim teatrze? Jak wyglądały przygotowania? Jan Klata: Kilkanaście miesięcy temu otrzymałem zaproszenie do pracy w Moskwie. Przyjeżdżałem, oglądałem aktorów, przymierzałem różne warianty. Postanowiłem zrobić "Makbeta". Wybór tekstu początkowo nie spotkał się z entuzjazmem ze strony rosyjskiej, w końcu kierownictwo MChAT-u dało się jednak przekonać. Nie demonizowałbym tego zresztą. W Moskwie czekały na mnie fantastyczne warunki pracy oraz wspaniali aktorzy, z wsławionym główną rolą w genialnym filmie "Idź i patrz" Aleksiejem Krawczenką na czele. W warunkach obustronnego entuzjazmu przystąpiliśmy z aktorami do prób z moją polską ekipą. Justyna Łagowska odpowiadała z scenografię, kostiumy i światło, Robert Piernikowski za muzykę, a Dominika Knapik, z którą pracowałem pierwszy, ale mam nadzieję nie ostatni raz, za choreografię