- Kiedy człowiek staje się "sytym sibaritą", szczęście się kończy. To dotyczy nie tylko napoleońskich marszałków, ale także reżyserów teatralnych. I dyrektorów! - mówi Jan Klata w rozmowie z Jackiem Cieślakiem w miesięczniku Teatr.
JACEK CIEŚLAK Mówiło się o Tobie jako o pierwszym didżeju polskiego teatru, ze względu na formę słowno-muzyczno-choreograficznego miksu, który tworzysz na scenie. Ale w sferze pozaformalnej zwraca uwagę Twoje zainteresowanie historią, co akcentuje również najnowsza premiera w poznańskim Teatrze Polskim, czyli "Wielki Fryderyk" Adolfa Nowaczyńskiego. Stanowi rewers wrocławskich "Termopil polskich" Tadeusza Micińskiego o rozbiorach Polski. Kiedy po raz pierwszy poczułeś, że dotknęła Cię historia? JAN KLATA Jest rok 1986. Mój tata zawołał mnie, pierworodnego, do swojego pokoju i powiedział: "Synku, nie będzie za mojego życia wolnej Polski i wygląda na to, że za twojego życia też nie będzie. Ale trzeba postępować tak, jakby miała ona kiedyś nastać". CIEŚLAK Co było kanwą tego stwierdzenia? KLATA Myślę, że odrzucona propozycja ubecji, by rodzina Klatów udała się w podróż do RPA. W jedną stronę. CIEŚLAK Czym Twoi rodzice zasłuży