Czasy socrealizmu to był rzeczywiście moment parafaszystowski. Wszyscy maszerują noga w nogę, z pieśnią na ustach. Ale jak się to urwało, to okazało się, że najważniejsza jest indywidualność. Podnieśliśmy ją do rangi sztuki. Nic nie graliśmy. Do Piwnicy przynieśliśmy swoje osobowości. Pewnie ktoś nas podsłuchiwał i donosił, ale co z tego? Rozmowa z Janem Güntnerem, aktorem, reżyserem, współzałożycielem Piwnicy pod Baranami.
Jan Bińczycki: Mam tremę. Struktura wywiadu prasowego sprawia, że rozmówcy zwykle skupiają się na jakiejś sprawie. A pan był obserwatorem i uczestnikiem niemal wszystkich ważnych dla kultury polskiej wydarzeń, które miały miejsce w powojennym Krakowie, a z drugiej ręki zna sprawy jeszcze wcześniejsze. Dla mnie (i pewnie większości czytelników) to tematy monumenty, o których można przeczytać w akademickich opracowaniach. Dla pana - zestaw życiowych i zawodowych doświadczeń. Jedno wynika z drugiego. Mam wrażenie, że był pan wszędzie i poznał wszystkich. Jan Güntner: A czy pan się nadział kiedy na łacinę? Ledwie się otarłem. - Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Czasy się zmieniają, a my wraz z nimi - powiedział cesarz Lotarius I. To, co było oczywiste w mojej młodości, uchodzi za niezwykłe w moich sędziwych latach. Trafiłem w świat, który okazał się artystycznym kosmosem. Siedzimy w Jamie Michalika. Dla większości gości wstąpi