"Człowiek z La Manczy" Dale'a Wassermana w reż. Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Pisze Kinga Kościak.
Wiatraki, chuda szkapa i osobliwie wysoki mężczyzna z długą kopią w dłoni. Don Kichot i jego oręż wstąpił na deski Teatru Polskiego w Bielsku-Białej - ku niewątpliwej radości wielbicieli dobrego teatru. Bo to naprawdę teatr dobry. Niejednoznaczny, wielowymiarowy, otwarty na interpretacje. I świetnie się dzieje w bielskim teatrze, że wystawia takie sztuki - zakorzenione w przeszłości, ale nie skostniałe, uniwersalne i wzruszające, wystawiające na piedestał wyobraźnię, hołdujące potrzebom ducha, w końcu - ambitne, bo zdmuchujące kurz z idei. "Człowiek z La Manchy" Dale'a Wassermanna miał premierę na Broadwayu w 1965 r., spektakl prezentowany był tam tysiące razy. O "Don Kichocie" Cervantesa mówić wiele nie trzeba, to dzieło światowej klasy, określane w licznych rankingach jako jedno z tych, które miały największy wpływ na kulturę świata, przemycane nieskończenie wiele razy do literatury, filmu, malarstwa, opery, a nawet baletu. Mało? Nie