EN

28.11.2005 Wersja do druku

Jaka tam ze mnie warszawianka

- Mówię szybko, bo nie umiem wymuszać braw. Obawiam się każdej pauzy, myśląc z przerażeniem, a jak się nie zaśmieją... - mówi HANKA BIELICKA.

Podobno śmieje się Pani nawet w sytuacjach nie do śmiechu? Mam to po ojcu, który był człowiekiem bardzo pogodnym, w przeciwieństwie do mamy, zawsze poważnej i dość zamkniętej w sobie. Ojciec ciągle coś nucił, był wesoły "od środka". Rano, gdy się umył, chodził po mieszkaniu i intonował jakąś melodię. Często opowiadam taką anegdotę, że nawet... podśpiewywał na pogrzebie. Moja mama go strofowała, trącała w ramię, mówiąc: - Romek, daj spokój, przecież to pogrzeb... Dopiero wtedy milknął na chwilę. Pani nigdy by się tak nie zachowała, ale... ... podczas pobytu w szpitalu pewien młody medyk, przeprowadzając wywiad lekarski, zapytał, czy miałam ostatnio jakieś operacje. Ja na to, że tak, w 1947 roku, kiedy wycięto mi ślepą kiszkę, jemu oczy zrobjły się okrągłe ze zdziwienia, więc mówię: - To pewnie pana jeszcze na świecie nie było? - Nie tylko mnie - odpowiedział. - Nawet moja mama jeszcze się wówczas nie urodziła. Czy ta

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

Temi nr 47/23.11

Autor:

Janusz Świąder

Data:

28.11.2005