Niegotowe, pęknięte, wręcz nieudane przedstawienia Krystiana Lupy, jak "Persona. Ciało Simone", pokazują najlepiej skalę jego eksperymentów, złowrogie pułapki, w jakie wikła się jego teatr
"Ciało Simone" miało być kontynuacją "Marilyn", miała koncentrować się wokół bohaterek jak najdalszych od ikony i mitu Monroe, funkcjonujących na innej częstotliwości, oddzielonych od życia zasłoną metafizyki. Spektakl zaczyna się w tej samej przestrzeni co poprzednia część tryptyku: hala zajęciowa, w której Marilyn schroniła się przed światem, pełni tym razem funkcję sali prób, gdzie miody, ekscentryczny reżyser Artur (Andrzej Szeremeta) przygotowuje się do realizacji spektaklu o Simone Weil. Kolejno oglądamy sceny udzielania wywiadu na temat nowej realizacji, rozmowy z pożyczoną od Bergmana Elżbietą Vogler, aktorki, która po 30 latach wraca do zawodu (Małgorzata Braunek). Słuchamy jej wątpliwości, czy powinna brać rolę francuskiej filozofki. Czy to jest fair robić spektakl o Simone, przeciwko niej, z nienawiścią do jej tez, z niewiarą w jej szczerość. Do prób jednak dochodzi - Artur rozpętuje na scenie długą improwizacj