Statystyczny polski mężczyzna w średnim wieku miał wszelkie powody, by przez ostatnie kilka lat omijać teatr szerokim łukiem. Czy jest w Polsce pomysł na teatr, do którego mężczyźni będą walić drzwiami i oknami? - pyta Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.
Na proste teatralne przyjemności męski widz raczej nie mógł ostatnio liczyć - nagość na scenie przestała być wabikiem, pojawiała się najczęściej w traumatycznym kontekście, a do tego raczej w męskim niż żeńskim wydaniu. Ryzykował za to, że nasłucha się oskarżeń i wyrzutów. Zniewieściali synowie i harde córki, emancypujące się żony i kochanki, koleżanki z pracy po kursach asertywności - wszyscy zgodnie obwiniali go ze sceny o całe zło tego świata. Był piętnowany jako "nieobecny, nieczuły ojciec", "strażnik patriarchatu", "napędzany testosteronem sprawca gwałtów, zbrodni, wojen i kryzysu finansowego". Bo teatr w ostatnich latach zwracał się do wykluczonych kobiet i mniejszości seksualnych, czyli do ofiar tradycyjnego męskiego świata. Facetom oferował najwyżej oczyszczające w założeniu biczowanie. Męska solidarność w tym przypadku nie zadziałała - reżyserzy mężczyźni, którzy w teatrze są ciągle większością, nie u