"Kobiety bez znaczenia" Alana Bennetta w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Hanna Karolak w Gościu Niedzielnym.
Dotkliwa samotność daje gorzką pewność, że ani dziś, ani wczoraj nie byliśmy nikomu potrzebni. Nawet jeśli mamy świadomość, że nasze życie nie obfituje w sukcesy, jeśli jest szare i bez znaczenia, czujemy się w miejscu, które zajmujemy, zupełnie dobrze. Otacza nas grono przyjaciół, bawią nas te same dowcipy, wspólne godziny lunchu dają poczucie wspólnoty. Do czasu. Bo nagle przychodzi świadomość, że to, czym żyliśmy, było fikcją. To właśnie spotkało jedną z bohaterek spektaklu "Kobiety bez znaczenia", granej na scenie Haliny Mikołajskiej Teatru Dramatycznego. Cóż się właściwie stało? Kłopoty ze zdrowiem, pobyt w szpitalu i odkrycie, że miejsce po nas szybko zajął ktoś inny. I druga bohaterka, której wydaje się, że naprawia świat, pisząc donosy, podglądając sąsiadów, interweniując w sobie znanej sprawie. Wreszcie okazuje się, że te uciążliwe donosy podlegają pod Kodeks karny, za co trzeba zapłacić odosobnieniem. Szpital