Brakuje w naszych teatrach współczesnych sztuk obyczajowych. Brakuje takich przedstawień, które - odrzuciwszy nadmierną ornamentykę i historyczny kostium - mówiłyby o życiu wprost. Ale brakuje także odpowiedniego repertuaru, który będąc jednocześnie dobrą literaturą, nie trąciłby na scenie o banał codzienności, grożący niezbyt twórczym małpowaniem tego, co dzieje się "na ulicy". "Stalowe magnolie" Roberta Harlinga w reżyserii Barbary Sass są przedstawieniem współczesnym, lekkim, zabawnym i udowadniającym jednocześnie, że o cukrzycy, dializie i przeszczepie nerek można mówić w teatrze w sposób ciekawy. Choć, rzecz zdumiewająca, wszystko jest tu właściwie banalne: prościutka akcja oparta na historii młodej dziewczyny, decydującej się zostać matką za wszelką cenę; prozaiczny i arcyplotkarski salon fryzjerski, uczyniony miejscem akcji, mocno podkolorowany amerykańskim (i nie tylko) kiczem; niezbyt zagmatwane charaktery, sześciu bohaterek
Źródło:
Materiał nadesłany
nr 69