Chorąży "Osa" mówi, że ma nadzieję na silne reakcje po spektaklu. - Niech coś się wzburzy, chociaż w tych dwustu osobach. Żeby następnym razem, jak usłyszą newsa o Afganistanie, orientowali się przynajmniej, o co chodzi. I nie osądzali tak łatwo - jutro premiera "Bitwy o Nangar Khel" w Teatrze Polskim w Bielsku Białej. Reportaż Joanny Derkaczew.
Kolejny dzień, a kluczowa scena "Bitwy o Nangar Khel" nadal wygląda żałośnie. Aktorzy usiłują wykonać tradycyjne tańce afgańskie, ale potykają się o swoje nogi, a podskoki wyrzucają ich w przypadkowych kierunkach. Cały pomysł, by odtworzyć wesele, jakie prawdopodobnie odbywało się 16 sierpnia 2007 roku w ostrzelanej przez polskie wojska wiosce Nangar Khel, staje pod znakiem zapytania. Gdyby spektakl miał być tylko o wznowionym właśnie procesie siedmiu komandosów z 1. Plutonu 18. Bielskiego Batalionu Desantowo-Szturmowego "Delta", nie byłoby problemu. Wystarczyłoby kilka krzeseł, jakiś stół, jakieś kamery. Ale reżyser Łukasz Witt-Michałowski i dramaturg Artur Pałyga nie tworzą dramatu sądowego. Z pomocą uczestnika wydarzeń chorążego Andrzeja "Osy" Osieckiego i Afganki Safii Rabati stworzyli scenariusz, który chce być "rekonstrukcją wydarzeń". A jest raczej zapisem bezsilności, kiedy próbuje się taką "ostateczną" rekonstrukcję stworzyć.