- Reżyseruję tylko przedstawienia muzyczne, tylko według własnych scenariuszy i tylko na kameralnych scenach. Najlepiej się czuję, gdy między widzem i wykonawcą jest bezpośredni kontakt. Mam też chyba nosa do aktorów. Mógłbym wymienić około dwudziestu wybitnych polskich aktorów, których zobaczyłem na początku ich drogi i gdy mówiłem: - To jest wielki talent, to się zawsze sprawdzało - mówi JERZY SATANOWSKI, kompozytor i reżyser.
W pana biografii jest niezwykły epizod. Chciał pan pojechać na wojnę do Wietnamu. - A, to wygłupy młodości! To było w Lesznie. Z chłopakami z zespołu Następcy, chyba niezupełnie trzeźwi, poszliśmy do jednostki wojskowej i zapytaliśmy, czy nie potrzebują ochotników do Wietnamu. Mieliśmy po 18-19 lat z góry wiedzieliśmy, że nas nie wyślą, wiec był to rodzaj surrealistycznego żartu. Ale pana ojciec, później wybitny dyrygent, był prawdziwym żołnierzem. - Walczył na Wołyniu, stworzył jeden z największych oddziałów partyzanckich na wschodzie, liczący 1500 osób. Ten oddział nazywał się Jeszcze Polska Nie Zginęła. Kiedy zaczęli walczyć, pojechał do Moskwy spotkać się z Chruszczowem, bo tę partyzantkę trzeba było włączyć do jakiegoś frontu. Czasy były bardzo trudne, niełatwo było nie zwichnąć swoich własnych przekonań. Po wojnie ojciec został komandorem Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej w Sopocie. Kiedy w Łodzi otwarto wy�