Kiedy Nina Andrycz przyszła na świat, Polski nie było na mapach. A potem okazało się, że Dzień Niepodległości to także jej prywatne święto - pisze Liliana Śnieg-Czaplewska w Polityce.
Rok temu przed jej oknami w Alejach Jerozolimskich rozgrywały się dramatyczne | sceny. Przez szmatę reklamową w oknach (Nina ją akceptuje, bo oznacza finansowy dodatek do emerytury) świat widać niewyraźnie: płonące ogniska z opon, wystrzały, petardy, czarny dym, hordy ciemnych postaci, jak na obrazach Beksińskiego. Co chwila dzwonił telefon, to goście kolejno odwoływali przyjazd. Jako jeden z nielicznych gości, który dotarł, obfotografowałam półmiski pełne tartinek (na wszelką rzeczy pamiątkę), wstawiłam do lodówki. Nie wiedziałam, że były to setne urodziny jubilatki. Oficjalnie wszak miała dopiero 97 lat. Prawdę wyznała kilka miesięcy temu. Mimochodem, choć wcześniej drażliwy temat - "wiek kobiety" - omawiałyśmy niejeden raz, zaśmiewając się do rozpuku ze środowiskowych anegdot. Jak z tej o gwieździe, która tak się zagalopowała w odejmowaniu sobie lat, że zrozpaczony teatrolog Edward Csató, pisząc kolejną książkę, udał się ze sp