Oglądany przeze mnie kolejny codzienny spektakl dowiódł, że w zespole łódzkiego Teatru Wielkiego ciągle tkwi potencjał, który mimo braku dyrektora pozwala przetrwać najgorsze. Dobrze, że jego dyrekcyjną niedolę zechcieli tym razem wesprzeć tej miary artyści co Prus, Woś, Komasa i Kozłowski. Ale pozostaje pytanie: Jak długo tak można? - felieton Sławomira Pietrasa w tygodniku Angora.
Spektakl opery André Previna według sztuki Tennessee Williamsa "Tramwaj zwany pożądaniem" [na zdjęciu] jest przykładem tezy sprawiającej, że realizacje wybitne mogą powstawać w teatrze nawet wtedy, gdy nie ma w nim dyrektora, rządzą związki zawodowe, a przejściowo pełniący obowiązki funkcjonariusze podejmują decyzje zaskakujące, dziwne i niepojęte. Do takich zaliczam monstrualny konkurs na dzieło operowe poświęcone zdarzeniom z przeszłości Łodzi pt. "Człowiek z Manufaktury" zakończony premierą, której nie oglądałem i oglądać nie chcę. Wolałbym, aby Teatr Wielki, niegdyś duma tego miasta, wrócił do zajmowania się repertuarem oczekiwanym przez wierną, chłonną i kochającą łódzką publiczność, a nie antyfabularnymi dyrdymałami z życia Izraela Poznańskiego, XIX-wiecznego fabrykanta, który płacił za pracę najmniej ze wszystkich, bunty pracownicze tłumił nahajami Kozaków, poniżał i bił strajkujących, a następnie wyrzucał ich z