Na styku władzy i kultury jaskrawo ujawniają się ciągoty autorytarne decydentów, na ogół bardziej tłumione w zarządzaniu innymi sferami życia. Przyczyna jest prosta: kulturę uważa się wciąż za niebezpieczną dla ładu zbiorowego - pisze Marek Beylin w miesięczniku Dialog.
Dlaczego władze województwa wrocławskiego postanowiły rozwalić jeden z najciekawszych teatrów w Polsce? W dodatku nie bacząc na to, że Wrocław ma być wkrótce Europejską Stolicą Kultury. Samobójczy idiotyzm? Kto pyta, ten nie pojmuje natury władzy w Polsce, zwłaszcza w wydaniu części prowincjonalnych urzędników. A nierzadko stanowi ona splot rosyjskich wzorów gubernialnych, peerelowskich nawyków lokalnego aparatu partyjnego i feudalnego stosunku do tych, nad którymi sprawuje się władzę. Ta diabelska mieszanina produkuje ideę władzy jako świętej funkcji państwa. Zgodnie z tym wyobrażeniem, urzędnik, zwłaszcza z mandatem wyborczym, stoi na szczycie hierarchii społecznej. Bo ma pilnować, by podległa mu zbiorowość nie rozprzęgła się w szkodliwym społecznym bałaganie. Przecież wiadomo: jak się ludzi puści samopas, to tylko kłopoty z tego, nie mówiąc o zagrożeniu władzy. Z tego punktu widzenia Krzysztof Mieszkowski może sobie być wybit