Dzięki tym dwóm spektaklom, warszawski sezon teatralny został uratowany - pisze Anna Schiller.
Odkąd zarzuciłam pisanie recenzji, rzadko chodzę do teatru, częściej jeżdżę. Do Bydgoszczy, Poznania, Krakowa, Łodzi. Ostatnio do Gniezna. Bywa, że do mnie przyjeżdżają interesujące spektakle, wtedy czuję się jakbym znalazła się w innym mieście. Ściąga je prywatny Teatr Imka za pieniądze PKO, kontynuując dzieło nieodżałowanego Pawła Konica na scenie Teatru Małego. Nie ma już Konica, nie ma Teatru Małego. Jako byt niesamodzielny, część Teatru Narodowego, podlegał decyzjom jego dyrekcji i został przez nią zlikwidowany. W tym mianowicie sensie, że nie walczono o niego, oddano go, a raczej pozbyto się walkowerem. Jakby z ulgą. Na stypie po teatrze ktoś zażartował albo i nie zażartował, że winny jest Konic. Wyznałam już, że w moim mieście do teatru nie chodzę, ale do winy się nie przyznaję. Teatry warszawskie znam od lat i nic się w nich nie zmieniło, są przewidywalne do bólu w sensie dosłownym. Poziom ten sam, styl ten sam, aktorz