"Mewa" w reż. Gabriela Gietzky'ego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Jacek Sieradzki w Odrze.
Ośmieszyli? Sparodiowali? Zrobili sobie jaja na twardo, zbiorowy ubaw ze wszystkich atrybutów, z całego arsenału środków, jakim się szczyci młody teatr? Cudownie! Zawsze lepiej kpić, zwłaszcza tak widowiskowo, niż siedzieć ponuro i mieć za złe. Poza tym, co tu dużo gadać: należało się. Młody teatr, wiadomo, od ponad dekady rąbie w poprzedników jak w bęben. Kwestionuje właściwie wszystkie tradycyjne reguły komunikacyjne. Wymieniając w przypadkowym porządku: samą zasadę reprezentacji, czwartą ścianę z jej pochodnymi, linearność narracji, koherencję psychologiczną (i ontologiczną) postaci, także wszystko to, co zamykałoby się w niegdysiejszym pojęciu decorum. Rewolucja kosi równo. Nie zauważa wszakże, rozprawiając się ze starymi konwencjami - fakt, nierzadko obrośniętymi naiwnością, samozachwytem i rutyną - że jednocześnie sama, na własny użytek, bezwiednie tworzy nowe konwencje, kody i żargony. Pachnące świeżością radykalne �