Wciąż trzęsę się jeszcze po turbulencjach w samolocie Aerofłota, gdzie stewardessa kak princessa, nadjożnaja kak grażdanskij fłot - w felietonie dla e-teatru pisze Małgorzata Sikorska-Miszczuk
W Moskwie przydarzyło mi się przygód mało-wiele, a jedną z nich się podzielę, a może i niejedną. Szłam sobie ulicą Szabałowka, słońce świeciło, z dachu cerkwi malowniczo spadał śnieg, a grażdanin, który zrzucał go łopatą, nie miał żadnego zabezpieczenia (poza wiarą w Boga Gospodi pomiłuj, jak sadzę). Patrzę, lubuję się, a tu wyrasta przede mną witryna cudownej urody - a czego witryna - sałonu krasoty, urody właśnie, witryna o niecodziennej nazwie "Jaguar". Łapię za aparat, bo jaguara noszę w sercu i należy mu się szacunek, i robię zdjęcie. Jedno, drugie, nagle drzwi sałona krasoty otwierają się i wychyla się dziewuszka i ponuro ona spraszywajet (tak, dzisiejszy felieton będzie naszpikowany rusycyzmami jak bliny kawiorem), więc ona spraszywajet: Dlaczego zdjęcie robię? To pytanie magicznie przemienia mnie z członka Unii Europejskiej, Europejki znaczy się, obywatelki wolnego świata, w pełni świadomej istnienia wspólnej przestrzeni