Spektakl ma ogromną siłę wizji, w ramach której wszystko ze sobą współgra i uzupełnia się. Wizji potrafiącej doskonale spełnić postulaty niejednoznaczności, które sama formułuje - o "Otellu" w reż. Agnieszki Olsten w Teatrze Narodowym w Warszawie pisze Jan Czapliński z Nowej Siły Krytycznej.
Przestrzeń, po której błąkają się postaci "Otella" wydaje się nieskończona - multiplikujące się nawzajem w ustawionych pod kątem pleksiglasach odbicia przydają miejscu dodatkowego wymiaru, który ma swój początek w żywych postaciach na scenie, ale kończy się gdzieś w mroku zwielokrotnionego, pomniejszonego i odrealnionego odbicia. Nie tylko pleksi wywołują zresztą niejasność statusu tej przestrzeni, bo z tyłu sceny z jednej strony widzimy przypominające łazienkę pomieszczenie wyłożone biało-niebieskimi kafelkami, a z drugiej kolejne, w którym znajdują się tylko podstarzała kanapa, swojski stołek i sterczący ze ściany kran. Ten ostatni potwierdza po trosze wcześniejsze skojarzenie z łazienką, ale... pozostaje przez cały spektakl niewykorzystany. Tak, jakby ta przestrzeń miała raczej nie-znaczyć, niż oznaczać, raczej oczekiwać na zdobycie swojego znaczenia, niż immanentnie je posiadać. Jakby szekspirowscy bohaterowie byli zawieszeni w jaki