Książka Jacka Mateckiego "Dramat Numer Trzy" to opowieść o życiu prowincjonalnego teatru w Rosji. - Wywiozłem stamtąd sporo obserwacji, opowieści i miłych złudzeń. Choćby takich, że teatr i sztuka są jeszcze komuś potrzebne - mówi Matecki. Jego opowieść jest też bardzo aktualna, bo ukazała się w czasie, gdy w sztukę teatralną w Polsce zaczęła ingerować polityka.
Małgorzata Muraszko: Co reporter może robić w prowincjonalnym rosyjskim teatrze? Jacek Matecki: Wszystko albo nic! Wańkowicz dał kiedyś taką roboczą definicję reportera. Jeśli normalny człowiek utknie na kilka godzin na jakiejś prowincjonalnej stacyjce, to porządnie się wynudzi, zanim usłyszy pociąg. Reporter natomiast zapuka do drzwi zawiadowcy i wyjedzie stamtąd z jakąś fascynującą historią. Nie jestem Wańkowiczem, ale teatr to jednak trochę większa skarbnica opowieści niż stacja kolejowa i wywiozłem stamtąd sporo obserwacji, opowieści i miłych złudzeń. Choćby takich, że teatr i sztuka są jeszcze komuś potrzebne i nawet na środku Uralu znajdą się ludzie, którzy na półtorej godziny są w stanie wyłączyć smartfona. Po wydaniu książki "Co wy, ..., wiecie o Rosji?!" nie miał pan dosyć Rosji? Czy wchodzenie dwa razy do tej samej rzeki jest dobrym pomysłem? - W przypadku Rosji okazuje się, że Heraklit się pomylił. Niby się zmie