Wysyp wywiadów rzek z osobami, którym wydaje się, że mają coś do powiedzenia, a swych rozmówców ustawiają na pozycji kogoś wynajętego, stał się smutnym znakiem czasu. Wywiad rzeka naprawdę mający bohatera i autora prawie się nie trafia - o "Ja, Fronczewski" Piotra Fronczewskiego i Marcina Mastalerza pisze Remigiusz Grzela w Nowych Książkach.
Na tym tle "Ja, Fronczewski" - rozmowa Marcina Mastalerza z wybitnym aktorem stanowi wydarzenie. Czytając książkę, niemal słyszymy ich dialog, chwilami spór, którego celem jest drążenie istoty teatru, "kariery" (Piotr Fronczewski tego słowa nie lubi) i toczącego się obok życia. W efekcie otrzymujemy przenikliwy portret człowieka patrzącego wstecz z perspektywy pewnej melancholii, bez złudzeń, trzeźwo. "Ja, widzi pan, nie uważam się za artystę. Jestem po prostu aktorem. I co wieczór staram się wykonywać swoją robotę najlepiej jak potrafię. Bo aktor nigdy nie gra na pół gwizdka. Zawsze idzie na całość". Właściwie od pierwszej strony wiemy, że ujawni ze swojego życia dokładnie tyle, ile chce. To on przyjeżdża na rozmowę do Mastalerza, gdzieś poza miasto, gdzie jest sad, gdzie szumią brzozy. Nie zaprasza do swojego domu. Teatr to teatr, a dom... Nad rolami też w domu nie pracuje. Nie można zaburzać tych przestrzeni. "W teatrze najważniejszy jes