Czterdziestodniowy potop pomysłów - do tego jedynie potrafię przyrównać to, co na scenie Teatru Muzycznego wyrabia w swojej musicalowej wersji "Lalki" Prusa Wojciech Kościelniak. Jest w tym porównaniu miejsce i na podziw, i na wątpliwość. Trudno nie podziwiać reżyserskiej roboty, dzięki której przez trzy godziny (z przerwą na odetchnięcie) możemy się sycić tyloma i to tak fantastycznie odegranymi aktorskimi etiudami, w jakie zmienia się każdy kolejny numer widowiska. Trudno jednak od pewnego momentu nie zacząć się zastanawiać, czy wyładowany tyloma efektami spektakl nie zaczyna gdzieś dryfować. Gdy Izabela Łęcka, przebrana za anioła, zaczęła fruwać wysoko nad sceną, w szacie paronastometrowej długości, pomyślałem sobie: zaraz, Prus był pisarzem okresu pozytywizmu czy baroku? A jednak w finale musiałem uznać się za pokonanego. Wątpliwości wątpliwościami, ale "Lalka", której premierę obejrzeliśmy w minioną sobotą, to niecodzienny spekta
Źródło:
Materiał nadesłany
POLSKA Dziennik Bałtycki, nr 50