W spektaklu Ewy Bułhak spotkała się jedna czwarta nowego zespołu Jerzego Grzegorzewskiego. Ale był to raczej wieczorek zapoznawczy niż generalna próba przed pierwszym sezonem w Narodowym.
Jednym z pierwszych pytań, które zadaje się przy "Iwonie, księżniczce Burgunda", jest pytanie o dwór. Co to jest ten cały dwór, którym rządzi Król-Ojciec i Królowa-Pani Matka, a którego spokój burzy swoim pojawieniem się antypatyczna Iwona? Gdzie nocą porządek wywraca się do góry nogami: Królowa zmienia się w płaczliwą grafomankę, a Król z Szambelanem snują plany morderstwa? Co to za dwór, który garnitury zamawia w firmie Salomon-konfekcja krawiecka, a do trupów wzywa zakład pogrzebowy niejakiego Pietraszka? Gombrowicz, zakochany w operetce, wyobrażał sobie dwór w "Iwonie" pewnie tak, jak w "Księżniczce Czardasza". Cóż, w Polsce dwór jest pojęciem martwym od co najmniej dwóch wieków. Ingmar Bergman nie miał z tym żadnych problemów, ma przecież w Sztokholmie autentyczny dwór, wystarczająco operetkowy, żeby go przenieść na scenę, co zrobił w swojej "Iwonie" w Królewskim (!) Teatrze Dramatycznym. Ale dopiero w szczecińskim spektaklu A