Na premierze "Iwony, księżniczki Burgunda" Zygmunta Krauzego, przerobionej na coś w rodzaju opery z muzyką, która to premiera odbyła się w Teatrze Narodowym podczas Warszawskiej Jesieni, grupa młodych recenzentów głośno buczała. Czy miała rację? To prawda, że spektakl nie rzuca na kolana, ale buczenie to też chyba zbyt wiele. Nie bardzo jednak wiadomo, po co było coś takiego robić? W adaptacji dramatu Gombrowicza, dokonanej przez Grzegorza Jarzynę wraz z kompozytorem, znikła gombrowiczowska cienkość i gryząca ironia, zostało tylko to, co najbardziej trywialne, dodatkowo jeszcze utrywialnione (dopisana nieudana scena erotyczna między Królem a Królową). Nic więc dziwnego, że kompozytor za tą trywialnością poszedł. Jest to muzyczka lekka, łatwa i przyjemna - po prostu muzyka teatralna, trudno tę formę nazwać operą. Nieźle spisują się tu soliści, zwłaszcza Artur Ruciński (Szambelan) i Piotr Łykowski (Cyryl). Kinga Preis broni się w roli
Tytuł oryginalny
Iwona umarła
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 41