W moskiewskiej "Iwonie" Jarzyny każdy, kto myśli niezależnie, wchodząc w orbitę władzy, musi zginąć - pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.
Proszę sobie wyobrazić, że jesteśmy w stolicy putinowskiej Rosji. Na moskiewskiej scenie pojawia się Daria Ursuljak, aktorka o wyglądzie niezłomnej ukraińskiej pilotki Nadii Sawczenko, w kombinezonie, z krótko obciętymi włosami. Moskiewski Teatr Narodów ma wtedy coś z teatru działań wojennych. Zapadła ciemność, a dworacy ze sztuki Witolda Gombrowicza, tu w maskach noktowizyjnych - przypominają żołnierzy dokonujących cyberataku. Demoniczny Szambelan z przezroczystą maską na twarzy to przewrotnie zmodyfikowana wersja Lorda Vadera. Iwona nie poddaje się. Dumnie milczy. "Gwiezdne wojny" nie miały konkretnego adresu w kosmosie, a było dla nas jasne, że chodzi o ZSRR. W pokazanej u nas w stalinowskim Pałacu Kultury "Iwonie" nie mówi się o Rosji. Z głośników słyszymy opowieść o zawłaszczaniu internetu. I dla polskiej widowni oglądającej spektakl na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych ważniejsze od konotacji rosyjskich było to, że Iwona wpadła