"Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik w PWST w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.
Spektakl jest skromny i prosty, a trzyma w napięciu nawet tych, co już niejedną "Iwonę, księżniczkę Burgunda" widzieli. Na scenie tylko ekran i parę krzeseł - na finałowe sceny wtoczony zostanie fortepian i postawione przezroczyste ściany. Tyle z dworu, pałacu i parku zostawiła Małgorzata Hajewska-Krzysztofik. Może ta skromność wynika z okoliczności (studencki dyplom), ale niewątpliwie dobrze się przysłużyła przedstawieniu. Aktorzy pozbawieni podpórek w postaci kostiumów i dekoracji muszą gombrowiczowską formę znaleźć w sobie. I słusznie - nie ma tu miejsca na nieznośne "dworskie" mizdrzenie się, bohaterowie tej "Iwony" są dość zwyczajni. Forma, jaką wytwarzają, nie wynika z królewskości czy dworskości - to raczej zasada każdej międzyludzkiej relacji. I to jest w tej "Iwonie" najciekawsze. Jest jeszcze inny wątek. Źródłem niepokoju dworu i nieprzystawalności Iwony do reszty świata jest ciało. Jak u Gombrowicza, tyle że w szkolnym