Tylko po co było w to wszystko mieszać Szekspira? Przecież Cooney czy Hawdon też są Anglikami - o spektaklu "Poskromienie złośnicy" w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Śląskim w Katowicach pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.
Dramaturgia Szekspira ma to do siebie, że na scenie można z nią zrobić w zasadzie wszystko. I to zarówno ze względu na bogactwo znaczeń tkwiące w jego tekstach, jak i poprzez wzgląd na fakt, że Szekspira nie chronią żadne prawa autorskie. Święte prawo twórcy - zrobić z Szekspirem cokolwiek mu wyobraźnia podsunie, nawet farsę, jak to uczynił Tadeusz Bradecki przy okazji inscenizacji "Poskromienia złośnicy" w Teatrze Śląskim. Natomiast moim prawem jako widza jest nie zgadzać się z interpretacją spłycającą "Poskromienie" do głupawej komedyjki wywołującej na widowni salwy rechotu. Bo śmiać się tu nie ma z czego. Bradecki osadził "Poskromienie złośnicy" w realiach przełomu lat 50 i 60 ubiegłego wieku. Oprócz kostiumów z tamtych czasów, na scenie pojawiają się kawiarniane stoliki i parasol, stare motory i skutery, czy dystrybutor paliwa, do którego Kasia będzie przywiązywać Biankę. Do pełni szczęścia brakuje tylko ogromnej filiżanki z na