Jedni zagrali wisząc na ścianie, inni w ciasnej Famie dali koncert takiej jakości, że i Opener by się nie powstydził. Grubasy dowiodły, że są piękne, tancerze z Sopotu - że są wyjątkowo wrażliwi na muzykę, a Komuna z Warszawy - przypomniała architekta i cesarza Chin. Kończą się powoli Dni Sztuki Współczesnej - pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.
W tym roku bardzo różnorodne, sięgające po tak rozmaite środki wyrazu, że właściwie trudno je jednoznacznie sklasyfikować. Jest w nich wszystko: kameralne i rozbuchane scenograficznie spektakle, idące z duchem czasu, trochę tańca i cyfrowych efektów wizualnych, świetne koncerty. Żywioł z Islandii Jak choćby sobotni znakomity występ islandzkiej kapeli Bloodgroup w Famie. Aż trudno uwierzyć, że koncert na takim poziomie, jaki dała czwórka młodych muzyków zagrany został na pożyczonym sprzęcie - na lotnisku okazało się, że ich instrumenty pojechały gdzie indziej. Islandczycy w ogóle się tym nie przejęli i zaserwowali granie na bardzo światowym poziomie - tak jak w kameralnej Famie, tak łatwo ich sobie wyobrazić na koncercie dla wielotysięcznej publiczności. A na to wrażenie składa się profesjonalizm, dobry rytm, znakomite głosy - szczególnie nieziemski tembr młodziutkiej wokalistki, krążący gdzieś między wokalizami Bjork i Lisy Gerra