Uczył nieufności wobec ideologii i krytycznego dystansu do rzeczywistości. Dlaczego dzisiaj wystawiany jest coraz rzadziej? - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
Gdyby nie żelazna kurtyna, Mrożek znalazłby się zapewne w słynnej książce Martina Esslina "Teatr absurdu" z 1961 r., ogłaszającej powstanie nowego prądu w powojennej europejskiej dramaturgii. Jego twórczość z przełomu lat 50. i 60. miała wiele wspólnego z powstającą równolegle na Zachodzie dramaturgią czołowych przedstawicieli tego nurtu: Becketta, Ionesco i Geneta. Podobnie jak bohaterowie książki Esslina, Mrożek przedstawiał w swoich sztukach przerażającą rzeczywistość, w której jednostka kapituluje przed bezwzględnymi siłami natury lub opresją systemu społecznego. W odróżnieniu od zachodnich dramatopisarzy nie musiał jednak wymyślać absurdalnych sytuacji. Żył i pisał w państwie totalitarnym, w którym absurd był chlebem codziennym. Jego wczesne sztuki z przełomu lat 50. i 60. odczytywano jako parabole życia w bloku sowieckim. W debiutanckiej "Policji" funkcjonariusze tajnych i jawnych służb, aby uzasadnić swoje istnienie, sami kre