Eugeniusz Ionesco jest, jak mi się wydaje, człowiekiem wesołym. W 1963 roku przyjechał z jednodniowym spóźnieniem na "table ronde" Penclubu w Reims. Nazajutrz usprawiedliwiał się w taki sposób: "Reims to stolica Szampanii. A Szampania jest ojczyzną świetnego trunku. Jadąc zatem do Reims musieliśmy wychylić kilka butelek. W rezultacie pomyliłem nie tylko minuty i godziny, ale i dnie, lata, epoki". Wieczorem zwiedzaliśmy ogromną wytwórnię szampana. Setki butelek leżały, ustawione w piramidę. "Ciekawym, co by się stało, gdybym wyciągnął jedną z tych, co się znajdują na samym dnie?" - zapytał Ionesco. Stojący niedaleko urzędnik wytwórni wziął to na serio, zbladł i chwycił pisarza za ramię. "Zaklinam, niech pan tego nie robi!" - zawołał. Wyobrażam więc sobie, że pisząc "Macbetta" (przez dwa t), Ionesco mógł w pewnym momencie wybuchnąć śmiechem. Na przykład gdy sobie wyobraził recenzentów, którzy wezmą na serio "wp
Tytuł oryginalny
Ionesco się śmieje
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 18