Wydawało się, że Paweł Miśkiewicz jako reżyser wyzwolił się od wpływu Krystiana Lupy, ale jego sceniczna adaptacja "Auto da fe" Eliasa Canettiego pokazuje, jak trudno odciąć pępowinę - z festiwalu Interpretacje w Katowicach dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.
Miśkiewicz w podobny sposób, jak Lupa, buduje nastrój i operuje magicznym, Vermeerowskim światłem. Co jakiś czas można usłyszeć znane z tego teatru tajemnicze dźwięki, które otwierają okno na inny świat i milkną tak samo nagle, jak się pojawiły. Nie wspomnę już o aktorach, a szczególnie o Iwonie Bielskiej, której Teresa zbudowana jest w niebezpiecznie podobny sposób do Matki Nietzschego z ostatniego aktu "Zaratustry". Najbardziej interesująca w spektaklu Miśkiewicza jest kompozycja. Początek to oczekiwanie na wykład Kiena. W powieści ten erudyta i ekscentryk, doktor sinologii (proponowane mu profesury zawsze odrzucał), nigdy nie pojawiał się na sympozjach naukowych osobiście, czasem jedynie przesyłał tekst. W krakowskim spektaklu Piotr Kien (Jan Peszek) w końcu się zjawia, wyciąga manuskrypt i zaczyna odczytywać swoje dociekania. To fragmenty zbioru esejów Canettiego "Masa i władza", gdzie przedstawiona została wizja społeczeństwa masowego i k