Opera, groteska, a jednak "Dzień świra" jest boleśnie przystępny. W teatrze Emiliana Kamińskiego rozmawia się z widzem
Zaskakująca premiera, kiedy większość scen się zamknęła. W warszawskim Teatrze Kamienica hostessy, wino w kuluarach i gwiazdy na widowni. Zagrali dla nich, lecz i dla zwykłych ludzi jak ja, "Dzień świra" - pisze Piotr Zaremba w tygodniku wSieci.
Sam pomysł uteatralnienia sławnego filmu sprzed 15 lat wydaje się karkołomny. A jeśli przerobiono go na operę... Wprawdzie śpiewają półoperowymi głosami, ale za to prawie nie ma dialogów. Niemniej to sam Marek Koterski napisał libretto i pojawił się na widowni, a podczas finałowych owacji - na scenie. Film był wydarzeniem. Jedni widzieli w nim wynaturzony obraz Polski autorstwa rozmiłowanego w wulgaryzmach nihilisty. Inni - dzieło konserwatywnego mizantropa bijącego w poprawność polityczną. A zarazem utrafił w czuły punkt wielu ludzi. Choć nie przełomowo odkrywczy, wydał się czułym rejestratorem naszych traum codziennych. Adaś Miauczyński, znany z kilku wcześniejszych obrazów Koterskiego, snuł swoim życiem przypowieść o brutalności świata, w którym poniżają cię lekarze, nękają reklamy w telewizji, a chamstwo wdziera się w życie inteligenta z bloku psimi odchodami na trawniku i porannym warkotem pneumatycznego młota. A w szerszym sens