- "Pozwólcie, na chwilę, dwie, żebym był tylko i wyłącznie poetą przemijania, żebym był głosicielem przemijania, tym, który towarzyszy mu i który je odprowadza" - pisał lvo Andrić w "Przydrożnych znakach". Czy owo przemijanie ma dla nas jakąś wartość; czy możemy z niego czerpać, czy jedynie z trwogą o nim myśleć? Bo przecież przemijanie to rozpad, to czyjaś śmierć, to - wreszcie - nasz kres. A więc trwoga przed niebytem. Niewielu z nas zostawi swój ślad na ziemi. O niewielu będą pamiętali potomni. A jednak każdy z nas rodzi się w historii, żyje w niej (tworzy ją?) i pozostaje w niej. Jest twórcą dziejów na miarę świata, kontynentu, państwa, miasta czy jedynie ulicy Zielonej. Ale z małego rodzi się wielkie. Może gdyby nie było doktorów Gibbsów i redaktorów Webbów z Grover's Corners, którzy przez 60 lat życia "jedynie" solidnie pracowali, wychowywali dzieci, dbali o rodziny i kwiaty w ogródku nie byłoby Mozarta, Einst
Źródło:
Materiał własny
Na Przełaj nr 18