Pogubiony reżyser chodzi między widzami, nie wiadomo, gdzie jest scenariusz, więc wszystkie chwyty są dozwolone. Hendrixa można przerobić na Henia, poetycko zaśpiewać o brudzie za paznokciami, można też włączyć telefon i sobie gawędzić, nie przejmując się resztą, przede wszystkim zaś dowiedzieć się, że wszystko płynie i już nie wróci.
Wszystko to w Camelocie, gdzie Teatr Najnowszy, czyli Wojciech Szelachowski i przyjaciele, pokazał swój premierowy spektakl.
A raczej nie tyle spektakl, ile - jak rzekł sam twórca - "incydent muzyczny", z muzyczną zresztą nazwą "Krótki kurs grania na gitarze". Wytrawnym fanom teatru w tym momencie już powinien zadzwonić dzwonek - tytuł spektaklu nieprzypadkowo bowiem kojarzy się ze słynnymi rozśpiewanymi widowiskami z serii "Kursów...", które swego czasu w Białostockim Teatrze Lalek proponował wraz z aktorami właśnie Szelachowski. Były to spektakle, które szybko wyszły z ram teatru lalek, a stały się rodzajem wodewilu dla dzieci i dorosłych. Szelachowski scenariusze swoich przedstawień pisał sam, nasycał je muzyką, mieszał konwencje. Tak powstały m.in. "Krótki kurs piosenki aktorskiej" czy też "Krótki kurs wychowania seksualnego" - autorska, prześmieszna śpiewogra, którą w Białymstoku wiele lat temu uwielbiano, w Polsce zresztą też. Po latach białostocki reżyser powraca nieco do tej konwencji w ramach efemerycznej inicjatywy, jaką stworzył wraz z przyjaciół