Był skromny, wyrozumiały i pokorny. Jestem aktorem przydatnym, mówił, sprowadzając nawet wielkie swoje role do solidnie rzemieślniczego fachu. Nigdy się nie śpieszył, a przecież zajęć miał od liku.
Dzięki Beniowi Krawczykowi przez szesnaście lat miałam przy sobie najwierniejszego mężczyznę w życiu. Benio wyszedł z teatru, od Sceny Kameralnej, i zobaczywszy mnie, uśmiechnął się jak zawsze radośnie. Był mroźny grudniowy dzień, piątek, więc zatrzymaliśmy się tylko na chwilę. - Zobacz - wskazał na okienko w piwnicy teatru. - Ta bida siedzi tu już drugi dzień i szczeka. Nie można się zbliżyć, bo szczeka jeszcze głośniej. Mały psiak zagłuszał nie tylko naszą rozmowę, ale i zgrzyt przejeżdżającego obok tramwaju. Podałam mu rękę do powąchania. Przestał szczekać, przytulił się do kołnierza kożucha. Chciałam zatrzymać go na weekend, a potem oddać do psiego azylu. Jak to, oburzyły się córki, to nas wychowałaś na kobiety, a tego psiaka nie wychowasz na faceta? I tak oto Benio podarował mi Mordka. Ilekroć się potem spotykaliśmy, pytał: Jak się czuje psiak, któremu uratowałaś życie? Opowiadałam, a Benio się czule uśmiechał