Goście, którzy nie znają polskiego, mają do dyspozycji dziesięć oper, dziesięć filharmonii, siedem teatrów muzycznych, niezliczoną ilość teatrów tańca, koncertów, muzeów, galerii i zabytków architektonicznych. Aby do nich dotrzeć, trzeba jednak przedrzeć się przez gąszcz internetu, a właściwie tzw. między-sieci, gdzie nadal obowiązuje zasada "o nas, po naszemu" - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.
Przystojny hydraulik i ponętna pielęgniarka prężą się na plakatach, by przyciągnąć do Polski turystów. Ale jeśli im się uda? Czy polskie instytucje kultury są gotowe na obcokrajowców, którzy nie znają polskiego, a jednak chcą uczestniczyć w naszym życiu kulturalnym? Kiedy Sting śpiewał, jak obco czuje się jako Anglik w Nowym Jorku, niewielka społeczność polskich "expats" (czyli Brytyjczyków żyjących poza królestwem) pokładała się ze śmiechu. No bo co to za problem, że ktoś woli herbatę, a nie kawę, skoro w wielu kawiarniach nie jest w stanie zmówić ani jednego, ani drugiego? Przyznać trzeba, że znajomość angielskiego w ostatnich latach się poprawiła. Na ulicach, w radiu, w telewizyjnych reklamach atakują angielskie napisy. Czy podobne zmiany zaszły także w kulturze? Oferta wydaje się szeroka. Ale po bliższym oglądzie razi jednorodnością. - Od kilkunastu lat chodzimy tylko do kina, tylko na angielskie i amerykańskie filmy - żali si�