Doprawdy, nie tylko nie należy zazdrościć organizatorom programu rozrywkowego w TV, ale myślę, że trzeba im nawet współczuć. To ostatnia sobota usposobiła mnie do tego rzadkiego uczucia, kiedy z Katowic dawano, jak to Katowice często lubią rewię gwiazd i gwiazdeczek estrady i kiedy to raz jeden tylko publiczność wpadła w entuzjazm, gdy na scenie produkował się dobrze odżywiony, o ondulowanej czuprynie, parodysta naśladujący pociąg i dorożkę konną. Jego partnerami w kilkudziesięciominutowej składance byli m. in.: Krafftówna, Bielicka, Wysocka, Dymsza, Krukowski i jeszcze dobra dwudziestka aktorów i aktorek. I buduj tu programy!
Oczywiście, nie trzeba nawet zarzucać specjalnych sond ankietowych, by mieć obraz gustów i upodobań masowej publiczności - wszyscy zdajemy sobie świetnie sprawę z tego, że "Baron cygański" na łeb pobije arcydzieła muzyki klasycznej. No, ale w tym wypadku zachodzi przynajmniej rozróżnienie między jedną a drugą wartością, wartością różnego stempla, ale zawsze. W rozrachunkach programowych rzecz najbardziej oczywista. "Baron" musi być uwzględniany i dobrze, że tak się dzieje. Cóż jednak robić z tym cholernym blondynem, co pieje lepiej od najpiękniej ugrzebienionego koguta spod Kcyni, która słynie z jurnych kurów? Przecież, gdyby jury wspomnianej rewii punktowało program według reakcji publiczności, parodysta wygrałby konkurs z wielką przewagą do Dymszy. Malickiej, Krukowskiego i Krafftówny. Sprawa, chciałbym niemal powiedzieć, jest społeczna. W tym jednak wypadku postępowałbym niespołecznie. Parodysty nie puściłbym na estradę, a myślę,