- Moja kariera to historia chłopca z małej wsi pod Częstochową, często traktowanego jako ktoś gorszy, który dopiął swego - mówi aktor ARTUR BARCIŚ.
Adrianna Calińska: W psychopatologii występuje określenie "osobowość aktorska", to ktoś, kto przejawia skłonność do nadmiernej ekscytacji, uzależniony od podziwu, aplauzu otoczenia. Zgadza się Pan, że emocje i kondycja psychiczna artysty nie mogą być pozytywne bez aprobaty otoczenia i publiczności? Artur Barciś: Nie da się ukryć, że poczucie własnej wartości aktora uzależnione jest od tego, jak odbiera go publiczność. To szczególny zawód. Grając w teatrze dla pustej widowni, mój występ nie miałby najmniejszego sensu. Trochę inaczej jest z serialem czy filmem, gdzie konfrontacja z publicznością zachodzi później. Ostatecznie, zawsze jednak zachodzi i aktor ani na chwilę nie może o tym zapomnieć. Film realizowany jest przecież po to, aby ujrzał światło dzienne. Poddawanie się ocenie wpisane jest w istotę tworzenia i w pełni zgadzam się z diagnozą, że my, aktorzy, źle znosimy krytykę. To boli, kiedy wkładamy w rolę mnóstwo pracy, po czy